I
(1)
Tuż przed świętami przestaje szarzeć
twarz zakurzona cierpliwie.
Nie z tego świata oko wędruje,
nie z tej ziemi, może z tamtej?
Z powrotem? W tę i we w tę.
Znowu ręka wyręcza drugą,
bo bagaż ciąży. Taka w podróży
drożyzna przy wymianie
niezbędnika słów.
(2)
Ledwo się pokazał, a już się skrapla
śnieg, płynna rozpacz z okazji czasu.
W rejonie bliskości dłoń dotyka
do ledwo żywego. Skóropodobne
spotkanie. Robi się bardzo
prawdopodobnie, chociaż
milczy prawdomówność.
(3)
Czemu tak prędko rośniesz, ceno?
Trudno rozpoznać, że to samo jest
tym, czym jest. Taka już duża,
całkiem samodzielna, dorosła
jak samotność, co wychodzi na swoje
i nie powraca. Wie lepiej, sama
wybiera, gdzie stół postawić, gdzie
powiesić obraz, a gdzie się.
II
(1)
Dzwoniono, pukano: zajęte,
chociaż nie ma nikogo.
Numer bez zmian.
Nie istnieć. Jak to załatwić?
Nawet z samym sobą
jest pamiętliwie. Wytrwałe
oddechy do utraty wspomnień.
(2)
Widzisz? Tak się bawi i męczy,
nie wiadomo po co. Dzieciak
barwi szarówkę na siłę.
Zamiast dymu i tynku twarzy
mgiełka, świeży szron.
Czekać: rzeka, nie narzekać.
(3)
Wykurza z kościoła, wywiewa
wiernych i niedowiarków, równo.
Stoi teraz bezradnie jak niemowlę
w każdej części ciała, w obcej
dzielnicy, gdzie wszystko jest
jednakowo inne. Walają się
przedmioty liryczne wzdłuż
krawężników. Rzeczy
coraz bardziej pospolite.
(4)
Czemu płaczesz, dziecko,
godzinami, całą noc, cały rok?
Ledwo narodzone,
a już beczysz ze zmęczenia
jakbyś szukało w czarnej trawie
czarnej kulki, nowej
planety ze szkła.