Biuro Literackie, 2010
MĘŻCZYZNA DZIENNY
KAWALERKA NAD RANEMCienie to zawodowi prześladowcy na służbie
u skąpego światła. Jest się im potrzebnym,
jak przebaczenie komuś, kto wierzy,
że nie zawinił. Zasnąć to wolność,
a zbudzić się? Skrzypienie podłogi,
woda plotkuje w kuchni. Są tacy,
co twierdzą, że nie ma ciszy.
Łóżko stęka ostrzegając: nie wejdziesz
ponownie do tamtego snu.
POPOŁUDNIE ROZWODNIKAKilka zeszłorocznych liści na drzewie.
Styczniowa bezwietrzność dla każdego
oddzielnie. Miejsce, skąd to widać: balkon,
chwilowy mężczyzna. Zastanawia się
nad różnicą pomiędzy samotnością
a osamotnieniem. Patrzy, jakby śledził
wydarzenia na ekranie, pali,
żeby nie dymić w mieszkaniu.
STARY KOCHANEKNiczego nie pamiętam, lecz nic o mnie
nie zapomina. Okna młodości zgaszone
jak po godzinach urzędowania.
Żeby spłacać stary dług, jutro zaciągnę
pożyczkę. Obrazy to drzwi
przez które się wraca. W twoich rysach
przechowuję wcześniejsze twarze.
Cały dzień nadciąga noc. Dotyk jest blizną.
Dni zimorodków, 2010
PISMO OBRAZKOWEEXHIBITIOLampa, zaschnięta plamka po skaleczeniu.
O bólu ani słowa, pojawia się i znika
wpół drogi do opowieści o sobie,
gdzieś między młotkiem, gwoździem
i tynkiem. Ściana, na niej obraz,
wtulony w ramę, żeby się nie rozpłynąć
w powietrzu z otwartego okna. Strumyk
ciemności, wilgoć jak wpatrzone oko.
PORTRET MĘŻCZYZNY NA TLE KSIĘŻYCATen, kim był wczoraj, myli czwartek z piątkiem
i gorsze usiłuje wcisnąć w lepsze. Mieszkanie małe,
ale wygodne jak książeczka do nabożeństwa,
z kantami gładzonymi szeptem. Głos raczej
namawia niż ostrzega. Każdy film kończy się
śmiercią i popiół sypie się z ekranu na podłogę.
Sprzątać się nie chce. Lepiej stać na balkonie
i w księżycu widzieć kroplę własnej spermy
na dalekiej skórze.
PÓŹNA KOLACJARzeka, przepływając przez wieczór,
zostawia na talerzu rybę,
posypaną ziołami i usmażoną.
Pokój wypełnia się muzyką
na instrumenty w kształcie chleba i noża.
Światło jest osoczem, w nim krwinki
dobrego mroku. Oczy, wlepione w ciało,
nie znajdą różnicy między ofiarą a katem.
SZLAK Here we go round the prickly pear
Prickly pear prickly pear...
T.S. Eliot
, The Hollow MenWIERCHChmura tutaj? Królestwo
dwugodzinne: stąd do noclegu.
Większe zmieści się w mniejszym,
gdy się umie zrolować i wcisnąć.
Echo. Śmieci poniesiemy w dolinę,
śmierć poniosą inni.
SPŁYWTargają kajak po piaszczystej drodze.
Rzeki nie było w gminie od godziny,
a nawet od milenium. Rzepak świeci,
nie ma kogo zapytać. Ten, który dźwiga
wiosła, wygląda, jakby miał skrzydła.
PIOSENKAInnego końca filmu nie będzie, nie będzie
żadnego filmu, bo zamknięto kino.
Innego końca piosenki też nie będzie:
jest w błędzie ten, który twierdzi, że śpiewa.
Innego końca nie będzie w druku, choć czytasz
po raz drugi i jesteś niemal autorem.
Nie będzie innego końca świata, nie będzie
żadnego. Cierpliwi, aż ścierpły kończyny, idziem?
WOLNE MIEJSCE
MUZEUM
Wiatr to flaga niewidzialnego państwa.
Przechodnie mają twarze spiskowców,
nieruchome jak okładki dzieł klasyka.
Ulica jest długim przypisem, który wyjaśnia
trudne wyrazy jeszcze trudniejszymi.
Cichnie wiatr, niebo nadyma się jak pomnik.
Ambulans biegnie szybciej niż inni
i piszczy z radości.
TRASA
Autostradę najlepiej słychać nocą:
korytarz z bezsennymi światłami,
które usiłują streścić ciemność.
W nim żywy autobus, pełen półżywych
pasażerów. Śpią z otwartymi ustami,
jakby wpół słowa przerwali rozmowę
o kościstych miastach i rzekach ze skóry.
W każdym śpi także dziecko, spocone
jak dłoń, co zbyt długo ściskała inną.
Dni upchane w bagażniku, oczy kierowcy
widzą jedynie dalszy ciąg.
W MIEJSCU
Wnętrze, do którego wraca się po ciemku.
Nie zapalać lampy: przedmioty
znają swoje miejsca na pamięć.
Wreszcie w łóżku,
zamkniętym jak okno, otwartym jak oczy:
ukryć się w tym, co widzialne.
DNI ZIMORODKÓW
PRZECIĄGANIE
Pod prąd w zatłoczonym przejściu
między dwoma snami: korytarz
porównywalny z gardłem, przepychanki,
wołanie. Jednocześnie w łóżku
tęskniącym za portem. Czas w kształcie
poduszki, gdy głowa żegluje. Otworzyć,
zamknąć. Wybrać inny bok, wiać.
OKOLICZNOŚCIOWO
Jesteś otwarta jak dzień
wolny od pracy, nieoczekiwanie,
w środku tygodnia, trwającego od lat.
Czy to moje ? Co z tym zrobić?
To jest czasem na zastanowienie,
czy powtórzyć znane, czy przeżuwać
glinę w ustach, które otwierają się,
zamykając, jak dzień, noc
i coś pomiędzy.
PORA
Stoliczku, nakryj się...
Jeżeli śpisz, masz prawo mówić
o mnie, tak żebym nie słyszał
i sprawdzać, czy ten, który oddycha,
to ja. Ja samo nie wie. Głos
męski, z siwą brodą, okulary
na stoliku. Puk, puk, jestem,
nawet gdy zniknąłem
w jakimś języku.
JUTRO
Dzisiaj to pora żałoby po tym,
kim było się wczoraj. Kiedyś
dorobiło się sygnaturki, wpadającej
w ucho, ręka trzyma się dotyku
bez pomocy, a oko chce być
mądrzejsze od książki,
na którą patrzy. Czytaj: czyta.
Godzina jak koleżanka
z dzieciństwa. Nie jest pewna,
od czego zacząć i czy zdąży.
Kawa, herbata. Mała stypa.