Jak dobrze wstać...
ze starej piosenki
Tańczyliśmy, a może była to walka.
Muzyka przez chwilę żałobna: jasność
brudnej nocy w czerwcu
bierze się wtedy za jedyną,
zanim lament rybitw, które ryby znają
tylko z miejskiego wysypiska,
zanim w blachę świtu zastuka osobisty
wróbel, jakby był wyjątkiem,
co tłumaczy, że i tak dalej.
Jakaż pracowita pustka czeka tu na kogoś,
kto pragnie być innym niż miękki
pomnik, świętowany przez czerwie.
Bezimienny konar zaczyna żyć dopiero,
gdy go odłamują, a wyrwaną z książki
kartkę niesie wiatr, w stronę sensu?
Litery nie patrzą, zamiast słów tworzą
twarz do przymiarki. W jednym zdaniu
obietnica i spełnienie: bezpański cień.
Pod drzewem chronią się przed ulewą
nieznajomi. W bocznej kieszeni czasu
znaczą coś, bo się spotkali, giną.